Gałąź
złamała się z trzaskiem i upadła na ziemię, przygniatając uciekającego lisa.
Rozpaczliwy pisk zwierzęcia zagłuszyło uderzenie pioruna. Wiatr wył w skalnych
szczelinach, resztki muru z czarnego kamienia nie były dla niego żadną
przeszkodą. Krople deszczu uderzały mocno o ziemię, zmieniając leśne podszycie
w zdradliwe bagnisko. Polne myszy przemykały w ciemności, próbując skryć się w
swoich norach. Kruki szukały schronienia za pozostałościami Twierdzy Nurmengardu.
Powietrze przeszyło zaklęcie i odbite od tarczy trafiło w ptaka. Upadł na
ziemię, a czarne pióra zabarwiły się purpurą. Pozostałe kruki z głośnym
krakaniem wzniosły się w niebo i, nie zważając na błyskawice, oddaliły się jak
najszybciej z miejsca pojedynku.
Albus
Dumbledore zachwiał się na nogach i pochylił do przodu, aby nie stracić
równowagi. Na trawę spadły krople krwi, które wyciekły z jego ust. Piorun
rozjaśnił na chwilę niebo, a w kałuży ukazała się twarz maga, w którym nadzieje
pokładało całe Ministerstwo Magii. Odgarnął włosy i przetarł oczy, rozmazując
krew, która sączyła się z rany na czole. Wyglądał okropnie, jego lewa ręka
zwisała bezwładnie przy boku. Musiał ją poświęcić już na samym początku walki,
aby uratować tę, która dzierżyła różdżkę.
–
Protego Horribilis! – wrzasnął w ostatniej chwili, zatrzymując śmiercionośne
zaklęcie. Nie miał już siły na magię niewerbalną, nie potrafił się nawet
porządnie skupić. W jego umyśle panował chaos, jedna myśl zastępowała drugą,
obrazy wspólnie spędzonych lat nie chciały zniknąć. Jak to się mogło stać?! Jak
mógł tego nie zauważyć? Myślał, że jest godzien uwagi Grindelwalda, godzien poznania
prawdy, poznania jego prawdziwych planów. Został oszukany. On, wielki Albus
Dumbledore, geniusz, jeden z największych czarodziei tego stulecia, został
przechytrzony. Przez
przyjaciela, któremu bezgranicznie ufał, którego podziwiał, którego…
–
Mortaddin!
Gellert
Grindelwald wyłonił się z ciemności, ciskając w jego stronę kolejne zaklęcie.
Albus nie miał pojęcia, skąd je zna, on sam nie kojarzył niczego o podobnym
brzmieniu. Z pewnością była to czarna magia, którą Gellert tak bardzo się
fascynował. Dumbledore nie miał wątpliwości, że powinno go zabić. Ponowił zaklęcie
tarczy, lecz nawet ono zadrżało w kontakcie z nieznaną magią. Nie miał siły na
kontratak. W tej chwili był w stanie się tylko bronić, co niedługo i tak będzie
ponad jego możliwości. Powinien uciekać. Jeszcze nigdy tego nie robił. I nie
zrobi, bo wszyscy na niego liczą, że powstrzyma dawnego przyjaciela, że uratuje
Europę od terroru, który wprowadził Grindelwald.
–
Nie mam na ciebie czasu, Albusie. Choć bardzo mi schlebia, że nadzieja
Ministerstwa Magii sama się do mnie pofatygowała, czego się nie spodziewałem.
Sądziłem, że będziesz unikać starcia najdłużej jak się da.
Dumbledore
przedstawiał w tej chwili obraz nędzy i rozpaczy, utrzymując się ledwo na
nogach i celując różdżką w przeciwnika. Ręka tak mu drżała, że wątpił, czy
zaklęcie trafi do celu. Natomiast czary ochronne Gellerta były idealne.
Podobnie jak te ofensywne. Grindelwald cały był idealny i w tym momencie także
wyglądał idealne. A Albus wciąż nie mógł uwierzyć, że osoba o tak cudownie
niebieskich oczach i tak pięknych złotych lokach, jest w stanie wymordować całą
wioskę dla własnych przekonań.
–
Nie będę stał i się przyglądał, jak zabijasz niewinnych – wycedził, cofając się
o krok. Postawił cały ciężar na prawej nodze i ta nie wytrzymała. Kilkanaście
minut temu spadł z dziesięciu metrów – dziwił się, że nic sobie nie złamał.
Najwyraźniej jego kości miały już dość, a on nawet nie miał czasu, aby rzucić
proste zaklęcie uzdrawiające.
–
Drętwota! – syknął, upadając na ziemię. Miał nadzieję, że Gellert nie
spodziewał się w tej chwili ataku.
– Protego. – Czarnoksiężnik od niechcenia
machnął różdżką, odbijając zaklęcie. Po chwili takie samo trafiło Dumbledora
prosto w pierś. Leżał na mokrej od deszczu trawie, krople zmywały mu krew z
twarzy, gdy próbował pochwycić różdżkę, która wypadła mu z ręki. Zaklęcie
Grindelwalda było idealne, nie mógł poruszyć nawet palcem.
Mój cudowny chłopiec, mawiała Bathilda Bagshot.
Czarnoksiężnik
stanął obok, wpatrując się w niego z namysłem. Dumbledore podjął kolejną próbę
odzyskania różdżki.Drgnęła lekko, gdy spróbował zaklęcia niewerbalnego.
Jego starania tylko rozbawiły przeciwnika, który uśmiechnął się pod nosem. Nie
był to uśmiech, którym zwykle obdarzał Albusa. Młody czarodziej widział go zawsze,
gdy jego przyjaciel przyglądał się mugolom bądź nieutalentowanym magom. Pełen
wyższości, kpiny i szyderstwa. Jakby byli dla niego nikim. Kiedyś Dumbledore
myślał, że są równi, że staną na czele obdarzonych magią ludzi i poprowadzą ich
wspólnie do lepszego świata. A teraz on leżał bezwładnie, pokryty błotem, ze
złamaną ręką i nogą. Kasztanowe włosy zabarwiły się czerwienią, a wszystko
wokół przestawało być wyraźne. Czyżby zawiódł?
–
Nie powinieneś mnie szukać. To był rozkaz z Ministerstwa, więc tym razem ci
odpuszczę. Lecz jeśli przy naszym następnym spotkaniu podniesiesz na mnie rękę,
przekonasz się, czego się przez ostatnie lata nauczyłem. Wracaj do Anglii,
przekazuj swoja wiedzę kolejnym pokoleniom i się nie wtrącaj. Twoja śmierć w
tak młodym wieku byłaby marnotrawstwem. I przekaż Ministrowi, że czas, gdy
ktokolwiek mógł mnie pokonać, bezpowrotnie minął. Poznałem magię, która
przewyższa wszystko.
Grindelwald
wyciągnął przed siebie zaciśniętą dłoń i powoli rozłożył palce. Na pierś Albusa
upadł czarny pierścień.
– To dla ciebie. Mam taki sam, tylko
biały. Będą nam przypominały o naszym przyrzeczeniu i planach. Dla większego
dobra, Gellercie.
–
Zwracam, nie będzie mi już potrzebny. U mego boku nie ma miejsca dla głupców i
idealistów.
Dumbledore
patrzył na oddalającą się sylwetkę byłego przyjaciela. Udało mu się poruszyć
ustami. Czarnoksiężnik wymruczał zaklęcie, a rozsypane po całym lesie czarne
kamienie zaczęły wracać na swoje miejsca, które zajmowały przez setki lat.
Twierdza Nurmengardu odradzała się powoli, stając się siedzibą
najpotężniejszego maga Europy. Albus nie przypuszczał, że istnieje tak silne
zaklęcie, które przywróciłoby to, co uległo zniszczeniu dziesiątki lat temu.
–
Czekaj… - wyszeptał, z trudem siadając na ziemi. Grindelwald zatrzymał się,
usłyszawszy jego słowa pomimo huku upadających na siebie kamieni. Odwrócił się,
a jego twarz nie wyrażała nic poza zniecierpliwieniem. Nad jego głową
powstawała Główna Brama.
–
A co z naszym hasłem? Dla większego dobra. To nic dla ciebie nie znaczy,
Gellercie?
Albus
nie był naiwny. Po prostu wolał się upewnić, że stoi przed nim obcy człowiek, a
nie jedna z najbliższych jego sercu osób. O ile nie najbliższa. Tamten Gellert
już nie istniał, a wspólnie spędzone lata nic nie znaczyły.
–
Większego dobra? Dobra ogółu? Wybacz, Dumbledore, nie spodziewałem się, że
będziesz tak głupi i ślepy – roześmiał się czarnoksiężnik, wbijając w niego
chłodne spojrzenie. – Większe dobro? Ależ ja jestem egoistą, mój drogi. Jednak
jeśli tak bardzo zależy ci na tej durnej formułce…
Machnął
różdżką, a nad głównym wejściem pojawiło się wyryte w murze motto. Dumbledore
pokręcił tylko głową, próbując wstać z ziemi. Grindelwald odwrócił się i bez
słowa zniknął w odradzającej się twierdzy.
Wyciosane
w skale słowa zalśniły złotem, jawnie kpiąc z czarodzieja, który ostatkiem siły
wyczarował Patronusa i wysłał do Ministerstwa, informując urzędników o miejscu
swojego pobytu.
Twierdza
Nurmengardu zamigotała i zniknęła z oczu Albusa, jakby nigdy jej tam nie było.
Podobnie na kilka tygodni zniknął razem z nią Gellert Grindelwald.
***
–
Panie Ministrze, przybył Patronus. Dumbledore został pokonany, a Grindelwald
zapadł się pod ziemię. Ekipa ze Szpitala Świętego Munga została już wysłana.
Medyk twierdzi, że Dumbledore wyzdrowieje w ciągu trzech tygodni. Co robimy?
Hector
Fawley, pełniący od roku urząd Ministra Magii, uniósł głowę znad zawalonego
papierami biurka. Grindelwald dał się mocno we znaki Ministerstwu, a każda
akcja aurorów, podczas której próbowali go namierzyć i schwytać, kończyła się
fiaskiem. I tysiącami papierów do podpisania. Trzeba wysłać kogoś, kto naprawi
szkody, jakie mogła wyrządzić grupa poszukiwawcza. Jeśli komuś się coś stało,
należało wypłacić odszkodowanie. Zapanować nad mugolami, którzy mogli zobaczyć
zbyt wiele. Na to wszystko były odpowiednie dokumenty. I Hector, jako Minister
Magii, musiał wszystkie przejrzeć i podpisać.
Wysyłając
Dumbledora na poszukiwania Grindelwalda, miał nadzieję, że czarodziej odniesie
sukces. Wszak był uważany za jedyną osobę w kraju, która mogła się równać z
czarnoksiężnikiem. A tu takie wieści.
–
Wdrażamy plan awaryjny. Mamy jakieś inne wyjście, Sanderze?
Doradca
i jednocześnie jego bliski przyjaciel pokręcił głową zrezygnowany. Niepewnie
podszedł do biurka, szukając na nim wolnego miejsca. Minister machnął różdżką,
a sterty dokumentów przesunęły się odrobinę, aby mogły do nich dołączyć
kolejne. Sander odetchnął cicho, pozbywszy się nieprzyjemnego ciężaru i
wyprostował się. Pracował na tym stanowisku dopiero pół roku, a już czuł się
jak sześćdziesięciolatek.
–
Mam wysłać listy? Jesteś pewien? – spytał, bawiąc się nerwowo różdżką.
Hector
westchnął, odkładając pióro na bok. Przetarł oczy, przez chwilę wpatrując się w
stojącą na szafie figurkę Mikołaja. Święty uśmiechał się do niego, jakby kpiąc
z sytuacji, w jakiej się znalazł. Ministrowie Magii nigdy o nic nie prosili.
–
Nie mamy wyjścia. Wyślij je i dodaj prośbę o natychmiastową odpowiedź. Musimy
działać szybko, a gdy tylko Dumbledore wyzdrowieje, grupa musi wyruszyć.
Sander
wypadł z gabinetu, trzaskając głośno drzwiami. Fawley skrzywił się lekko, gdy
odpadł z nich rysunek, który namalowała jego młodsza córeczka. Machnął różdżką,
a dzieło powróciło na swoje miejsce. Niech mu tylko ktoś spróbuje powiedzieć,
że nie pasuje do wystroju wnętrza.
Spojrzał
na portret swojego poprzednika. Lorcan McLaird kiwnął aprobująco głową.
Gellert
Grindelwald pokonał najlepszego czarodzieja, jakiego posiadała Wielka Brytania.
Lecz jak poradzi sobie z grupą najpotężniejszych magów z całego świata? O ile
zgodzą się oni w ogóle pomóc.
***
Dwanaście
godzin później Hactor Fawley z niezadowoleniem wpatrywał się w leżące przed
sobą listy. Jednego brakowało, lecz nie wiedział, kto nie dał odpowiedzi,
ponieważ wciąż wzbraniał się z otworzeniem kopert. Od tego zależało wszystko.
Albo wszyscy się zgodzili, albo będzie musiał zastosować pewne środki, które
sprawią, że zmienią zdanie. A to zajmie sporo czasu, tym bardziej, że ci
magowie mieli przeróżne charaktery.
–
Otworzę i przeczytam – zdecydował Sander, widząc wahanie przełożonego. Chwycił
pierwszy list i otworzył kopertę. Prześledził wzrokiem tekst i na jego twarzy
pojawił się pełen ulgi uśmiech.
–
Państwo Medrano stawią się u nas najszybciej za tydzień, jak tylko zakończą
swoją podróż poślubną.
–
Nie dadzą rady wcześniej?
–
Jest jeszcze post scriptum…
Hector
spojrzał na położony przed nim papier. Róg kartki był poplamiony na jasny róż i
minister dałby głowę, że czuje zapach truskawek. W zagięciach zauważył kilka
ziarenek piasku.
P.S.
Jeśli myśli Pan, Panie Ministrze, że przerwiemy naszą długo wyczekiwaną podróż
poślubną z powodu Grindelwalda i pańskiego wezwania, to chyba upadł Pan na
głowę.
Z poważaniem (i ciepłymi
uściskami ze słonecznej Kuby),
Graciano Medrano
–
Następny? – mruknął minister, chowając nieszczęsny list do biurka. Słyszał, że
Hiszpan ma dość beztroskie podejście do wszystkiego. Nic się nie stanie, jak
przyjedzie z żoną za tydzień. W końcu ekspedycja wcześniej nie wyruszy.
–
Pan Tosatti pyta się, jakie ubezpieczenie mu przysługuje i czy ktoś zajmie się
jego kotami… Tosatti… Czy to ten stary ślepy dziwak?
–
Tak, ale akurat on może być z tego towarzystwa najmniej problematyczny. I
świetnie sobie radzi pomimo braku wzroku. Nie wiem, jak go stracił i nie chcę
wiedzieć. Odpisz mu, że zajmiemy się jego ubezpieczeniem i pupilami… o ile są
to koty domowe, a nie dzikie drapieżniki.
Sander
zamrugał zdziwiony, ale postanowił nie komentować. W końcu stary, potężny czarodziej
może wszystko, prawda? Więc kto mu zabroni żyć z, dajmy na to, gepardem? Lub
pumą – brazylijskie lasy to idealne otoczenie.
–
Generał Aratta Rossetti prosi o wyjaśnienie sprawy dowódcy włoskiej armii,
bowiem jest generałem i nie może zniknąć w środku batalii na froncie.
–
Włoski Minister Magii się tym zajmie. Już do niego napisałem w tej sprawie. –
Hector machnął uspokajająco ręką.
Sander
otworzył następny list, zbladł i odłożył go na bok. Chwycił następny, rozłożył,
a na jego twarz wpłynął rumieniec złości. Podobne reakcje wywołały kolejne dwa
listy. Przy ostatnim nie wytrzymał i zgniótł kartkę w ręce.
–
Jak on śmie?!
Listy
wylądowały przez ministrem, który chwycił pierwszy z brzegu.
Nowosybirsk, 24.06.1936 r.
Grindelwald
nam zagraża? Pierwsze słyszę, aczkolwiek to ciekawe…
Z poważaniem,
Dimitrij Malkov
Fawley
nie spodziewał się wiele po ponurym Rosjaninie, zamieszkującym krańce świata,
ale żeby nie słyszeć o atakach Grindelwalda? Był aż tak wycofany, czy po prostu
wykazywał się ignorancją? Cokolwiek to było, Malkov nie miał chęci zjawić się w Londynie.
Sięgnął
po kolejną kartkę. Zapisana drobnym, kobiecym pismem dawała nadzieję na
pozytywną odpowiedź.
Kuopio, Finlandia, 24.06.1936 r.
Szanowny Panie Ministrze!
Z wielką chęcią i zapałem wezmę
udział w powstrzymaniu zagrożenia, jakim jest dla współczesnych Gellert
Grindelwald. Przyrzekam, że w to zadanie włożę całe serce i moc, jaką posiadam.
Z chęcią przybędę do Londynu w wyznaczonym terminie, aby poznać towarzyszy mej
podróży.
Jest jednak mały problem, ale ktoś z
taką pozycją i poważaniem, jakie ma Pan, nie będzie się z nim długo trudzić.
Miesiąc temu w strasznym wypadku straciłam mego ukochanego. Zaszło
nieporozumienie i teraz ja, wdowa po najwspanialszej osobie pod słońcem, muszę
opłakiwać męża zza krat więziennych. Oskarżono mnie o morderstwo i chęć
zagarnięcia jego majątku, po czym od razu aresztowano. Nie miałam nawet chwili
na obronę swoich racji. Osadzono mnie bezpodstawnie w tym szarym i ponurym
miejscu, odebrawszy różdżkę. Nie jestem pewna, co zrobiłam, że wrabiają mnie w
tak okrutne przestępstwo, ale zwracam się właśnie do Pana z prośbą o pomoc.
Niech sprawiedliwość zatriumfuje! Wtedy opuszczę Finlandię i stawię się w
Ministerstwie o określonej przez Pana porze.
Pogrążona w żałobie,
Itari Laurila
–
Wyciągnijcie ją z tego więzienia. Nie ważne, czy jest winna czy nie. Jeśli
zabiła męża, to odkupi swoje grzechy, walcząc z Grindelwaldem. Jeśli zrobi coś podejrzanego
względem towarzyszy, Dumbledore natychmiast zainterweniuje. Potrzebujemy ich
wszystkich, nie ważne, jakie grzechy mają na sumieniu.
Następny
list był krótki, ale treściwy.
Ile
na tym zarobię?
Raven
Glean
Hector
westchnął. Raven był materialistą – o tym wiedział cały świat. Zapatrzony w
siebie, arogancki, narcystyczny i odważny podróżnik, który zwiedził cały glob i
złamał wiele serc. Ciekawe, ile zer na koncie powinno mu przybyć, aby
Irlandczyk był zadowolony?
List
od Kei’a Morriego był niezwykle uprzejmy. Japończyk oświadczył, że właśnie
warzy nowy eliksir i nie da rady przybyć na czas, bowiem musi doglądać wywaru.
Największy mistrz eliksirów, jakiego znał świat, nie potrafił w tym względzie
zaufać asystentom. Proponował przesunięcie daty spotkania o miesiąc. To nie
było możliwe, bo tyle czasu nie mieli.
Jednak
ostatni list… To jego minister obawiał się najbardziej. Jego nadawcą mógł być
co prawda Blackthorn, ale Hector nie miał złudzeń. Drogi arkusz papieru,
ozdobiony po bokach subtelnym wzorkiem ze srebra. I ten delikatny zapach
konwalii, który był ledwo wyczuwalny. Spojrzał niepewnie na treść listu,
wiedząc, czego może się spodziewać.
Rezydencja rodu Vessalius,
Queensland, Australia, 24.06.1936 r.
Hectorze,
Pieprz
się.
Z poważaniem,
Vincent Vessalius,
spadkobierca majątku rodu Vessalius
Wielki Książę Queensland
Najwyższy Mag
Terra Australis
członek Rady Świata Magicznego
odznaczony Orderem Zwycięstwa
posiadacz Pierścienia Merlina
–
Musimy ich tu wszystkich sprowadzić. Jeśli nie po dobroci, to siłą…
–
Vincent cię zabije, jak tylko przekroczysz próg jego domu – przypomniał mu
Sander, krzywiąc się na wspomnienie arystokraty.
–
Dlatego ty po niego pójdziesz…
Sander
zbladł.
–
Razem z całym oddziałem uzbrojonych po uszy aurorów – dokończył Minister,
widząc przerażenie przyjaciela.
–
Ale…
–
Gdzie jest odpowiedź od Blackthorna?
–
Nic nie przyszło.
***
Wiatr
wył ponuro, zrywał liście z drzew, choć był środek lata. Z nieba
siąpił deszcz, tworząc wokół mgłę, która pokryła cały cmentarz. Brama cmentarna
chwiała się w zawiasach, skrzypiąc przeraźliwie. Mężczyzna w czarnym płaszczu
wyprostował się, pozostawiając przed grobowcem palący się znicz i wiązankę
białych róż. Stał przez chwilę, wpatrując się ze smutkiem w ścianę budowli,
która skrywała ciała jego rodziny.
Naprawdę sobie na to zasłużyli? Jedno
przekleństwo, a cała rodzina, cały ród…
Wyciągnął
z kieszeni list z Ministerstwa, ponownie wpatrując się w jego treść. Koniec różdżki
zabłysnął, a ogień zaczął trawić papier. Rozprostował palce, upuszczając go na
ziemię. Po chwili zamienił się w proch.
To
była właściwa decyzja. Minister potrzebował najsilniejszych czarodziejów na
świecie?
–
Wybrał pan niewłaściwą osobę, Ministrze – mruknął pod nosem, opuszczając
cmentarz.
Jedynym
znakiem jego obecności pozostały kwiaty i palący się znicz, który oświetlił
tablicę pamiątkową.
Tu
spoczywa rodzina Blackthorn,
Ukochani
rodzice, rodzeństwo, dziadkowie i krewni,
Ponieśli
śmierć dnia 11.11.1925 r. w skutek straszliwego wypadku.
Sit
tibi terra levis
I
nie było już nikogo
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
Postanowiłam założyć nowego bloga, tym razem związanego ze światem Harry'ego Pottera. Będąc miesiąc temu na Fantastycznych Zwierzętach wpadłam na ten pomysł i wciąż nie dawał mi on spokoju. Założyłam więc kolejnego bloga.
Rozdziały będą się pojawiać raz w miesiącu (postaram się, aby tak było). Szablon jest tylko tymczasowy, aby poprosić o wykonanie nowego dla mnie, muszę mieć co najmniej trzy rozdziały wstawione. Zakładka Bohaterowie będzie systematycznie uzupełniana ważniejszymi postaciami, jak tylko się pojawią w opowiadaniu.
Zmieniłam daty urodzenia Dumbledora i Grindelwalda, w ogóle nie będę się kierować datami podanymi przez J.K. Rowling. Po prostu jest mi nie ma rękę, aby Grindelwald w chwili swojej porażk był po sześćdziesiątce. Wmieszam też pewne wątki fantastycznie, które nie występują w książkach Rowling.
Prolog sprawdzałam dwa razy, ale pewnie i tak znajdują się tam literówki. Jeśli ktoś jakąś zauważy - proszę mi o tym napisać, będę wdzięczna :D A swoją opinię wyraźcie w komentarzach, bo jestem naprawdę ciekawa, co o tym sądzicie. Możecie mnie ochrzaniać, chwalić - wyszystko jedno, choc nie ukrywam, do drugie bardziej cieszy.
Pozdrawiam,
Mentrix