piątek, 27 stycznia 2017

Informacja

Witam!
Przybywam do was z dość nieciekawą informacją. Wiem, że dopiero zaczęłam prowadzić tego bloga. Dlatego zastanawiałam się długo, nie mogąc podjąć decyzji, ale tak chyba będzie najlepiej.

Wstrzymuję działalność na tym blogu. 

Na pewno tu wrócę i dokończę moją historię, muszę sobie tylko to wszystko poukładać i pozapisywać, ale na razie zaprzestanę dodawania rozdziałów. Będę je pisać do szuflady, gdy najdzie mnie wena. Dzięki temu, gdy tu wrócę (może koniec wakacji?), rozdziały zaczną pojawiać się w miarę regularnie. 
W tym czasie zamierzam skupić się na pisaniu jednego bloga, aby popchnąć na nim akcję jak najbardziej do przodu. Nie ma sensu pisanie trzech rzeczy jednocześnie, ponieważ dzieją się one w zupełnie innych światach, które rządzą się zupełnie innymi prawami. Sama zaczynam się gubić, a rozdziały pojawiają się rzadziej niż raz na miesiąc, przez co czytelnicy zapominają, co było w ostatnim.
Podsumowując: wracam prawdopodobnie pod koniec wakacji z nowymi rozdziałami. Możecie być pewni, że nie porzucę tego bloga, bo pomysłów mam multum, muszę tylko doprowadzić akcję do pewnego momentu i potem pójdzie już z górki.
Tymczasem zamierzam zająć się drugim blogiem, na którego serdecznie zapraszam (Link).
Pozdrawiam,
Mentrix

piątek, 30 grudnia 2016

Prolog

Gałąź złamała się z trzaskiem i upadła na ziemię, przygniatając uciekającego lisa. Rozpaczliwy pisk zwierzęcia zagłuszyło uderzenie pioruna. Wiatr wył w skalnych szczelinach, resztki muru z czarnego kamienia nie były dla niego żadną przeszkodą. Krople deszczu uderzały mocno o ziemię, zmieniając leśne podszycie w zdradliwe bagnisko. Polne myszy przemykały w ciemności, próbując skryć się w swoich norach. Kruki szukały schronienia za pozostałościami Twierdzy Nurmengardu. Powietrze przeszyło zaklęcie i odbite od tarczy trafiło w ptaka. Upadł na ziemię, a czarne pióra zabarwiły się purpurą. Pozostałe kruki z głośnym krakaniem wzniosły się w niebo i, nie zważając na błyskawice, oddaliły się jak najszybciej z miejsca pojedynku.
Albus Dumbledore zachwiał się na nogach i pochylił do przodu, aby nie stracić równowagi. Na trawę spadły krople krwi, które wyciekły z jego ust. Piorun rozjaśnił na chwilę niebo, a w kałuży ukazała się twarz maga, w którym nadzieje pokładało całe Ministerstwo Magii. Odgarnął włosy i przetarł oczy, rozmazując krew, która sączyła się z rany na czole. Wyglądał okropnie, jego lewa ręka zwisała bezwładnie przy boku. Musiał ją poświęcić już na samym początku walki, aby uratować tę, która dzierżyła różdżkę.
– Protego Horribilis! – wrzasnął w ostatniej chwili, zatrzymując śmiercionośne zaklęcie. Nie miał już siły na magię niewerbalną, nie potrafił się nawet porządnie skupić. W jego umyśle panował chaos, jedna myśl zastępowała drugą, obrazy wspólnie spędzonych lat nie chciały zniknąć. Jak to się mogło stać?! Jak mógł tego nie zauważyć? Myślał, że jest godzien uwagi Grindelwalda, godzien poznania prawdy, poznania jego prawdziwych planów. Został oszukany. On, wielki Albus Dumbledore, geniusz, jeden z największych czarodziei tego stulecia, został przechytrzony. Przez przyjaciela, któremu bezgranicznie ufał, którego podziwiał, którego…
– Mortaddin!
Gellert Grindelwald wyłonił się z ciemności, ciskając w jego stronę kolejne zaklęcie. Albus nie miał pojęcia, skąd je zna, on sam nie kojarzył niczego o podobnym brzmieniu. Z pewnością była to czarna magia, którą Gellert tak bardzo się fascynował. Dumbledore nie miał wątpliwości, że powinno go zabić. Ponowił zaklęcie tarczy, lecz nawet ono zadrżało w kontakcie z nieznaną magią. Nie miał siły na kontratak. W tej chwili był w stanie się tylko bronić, co niedługo i tak będzie ponad jego możliwości. Powinien uciekać. Jeszcze nigdy tego nie robił. I nie zrobi, bo wszyscy na niego liczą, że powstrzyma dawnego przyjaciela, że uratuje Europę od terroru, który wprowadził Grindelwald.
– Nie mam na ciebie czasu, Albusie. Choć bardzo mi schlebia, że nadzieja Ministerstwa Magii sama się do mnie pofatygowała, czego się nie spodziewałem. Sądziłem, że będziesz unikać starcia najdłużej jak się da.
Dumbledore przedstawiał w tej chwili obraz nędzy i rozpaczy, utrzymując się ledwo na nogach i celując różdżką w przeciwnika. Ręka tak mu drżała, że wątpił, czy zaklęcie trafi do celu. Natomiast czary ochronne Gellerta były idealne. Podobnie jak te ofensywne. Grindelwald cały był idealny i w tym momencie także wyglądał idealne. A Albus wciąż nie mógł uwierzyć, że osoba o tak cudownie niebieskich oczach i tak pięknych złotych lokach, jest w stanie wymordować całą wioskę dla własnych przekonań.
– Nie będę stał i się przyglądał, jak zabijasz niewinnych – wycedził, cofając się o krok. Postawił cały ciężar na prawej nodze i ta nie wytrzymała. Kilkanaście minut temu spadł z dziesięciu metrów – dziwił się, że nic sobie nie złamał. Najwyraźniej jego kości miały już dość, a on nawet nie miał czasu, aby rzucić proste zaklęcie uzdrawiające.
– Drętwota! – syknął, upadając na ziemię. Miał nadzieję, że Gellert nie spodziewał się w tej chwili ataku.
 – Protego. – Czarnoksiężnik od niechcenia machnął różdżką, odbijając zaklęcie. Po chwili takie samo trafiło Dumbledora prosto w pierś. Leżał na mokrej od deszczu trawie, krople zmywały mu krew z twarzy, gdy próbował pochwycić różdżkę, która wypadła mu z ręki. Zaklęcie Grindelwalda było idealne, nie mógł poruszyć nawet palcem.
Mój cudowny chłopiec, mawiała Bathilda Bagshot.
Czarnoksiężnik stanął obok, wpatrując się w niego z namysłem. Dumbledore podjął kolejną próbę odzyskania różdżki.Drgnęła lekko, gdy spróbował zaklęcia niewerbalnego. Jego starania tylko rozbawiły przeciwnika, który uśmiechnął się pod nosem. Nie był to uśmiech, którym zwykle obdarzał Albusa. Młody czarodziej widział go zawsze, gdy jego przyjaciel przyglądał się mugolom bądź nieutalentowanym magom. Pełen wyższości, kpiny i szyderstwa. Jakby byli dla niego nikim. Kiedyś Dumbledore myślał, że są równi, że staną na czele obdarzonych magią ludzi i poprowadzą ich wspólnie do lepszego świata. A teraz on leżał bezwładnie, pokryty błotem, ze złamaną ręką i nogą. Kasztanowe włosy zabarwiły się czerwienią, a wszystko wokół przestawało być wyraźne. Czyżby zawiódł?
– Nie powinieneś mnie szukać. To był rozkaz z Ministerstwa, więc tym razem ci odpuszczę. Lecz jeśli przy naszym następnym spotkaniu podniesiesz na mnie rękę, przekonasz się, czego się przez ostatnie lata nauczyłem. Wracaj do Anglii, przekazuj swoja wiedzę kolejnym pokoleniom i się nie wtrącaj. Twoja śmierć w tak młodym wieku byłaby marnotrawstwem. I przekaż Ministrowi, że czas, gdy ktokolwiek mógł mnie pokonać, bezpowrotnie minął. Poznałem magię, która przewyższa wszystko.
Grindelwald wyciągnął przed siebie zaciśniętą dłoń i powoli rozłożył palce. Na pierś Albusa upadł czarny pierścień.
– To dla ciebie. Mam taki sam, tylko biały. Będą nam przypominały o naszym przyrzeczeniu i planach. Dla większego dobra, Gellercie.
– Zwracam, nie będzie mi już potrzebny. U mego boku nie ma miejsca dla głupców i idealistów.
Dumbledore patrzył na oddalającą się sylwetkę byłego przyjaciela. Udało mu się poruszyć ustami. Czarnoksiężnik wymruczał zaklęcie, a rozsypane po całym lesie czarne kamienie zaczęły wracać na swoje miejsca, które zajmowały przez setki lat. Twierdza Nurmengardu odradzała się powoli, stając się siedzibą najpotężniejszego maga Europy. Albus nie przypuszczał, że istnieje tak silne zaklęcie, które przywróciłoby to, co uległo zniszczeniu dziesiątki lat temu.
– Czekaj… - wyszeptał, z trudem siadając na ziemi. Grindelwald zatrzymał się, usłyszawszy jego słowa pomimo huku upadających na siebie kamieni. Odwrócił się, a jego twarz nie wyrażała nic poza zniecierpliwieniem. Nad jego głową powstawała Główna Brama.
– A co z naszym hasłem? Dla większego dobra. To nic dla ciebie nie znaczy, Gellercie?
Albus nie był naiwny. Po prostu wolał się upewnić, że stoi przed nim obcy człowiek, a nie jedna z najbliższych jego sercu osób. O ile nie najbliższa. Tamten Gellert już nie istniał, a wspólnie spędzone lata nic nie znaczyły.
– Większego dobra? Dobra ogółu? Wybacz, Dumbledore, nie spodziewałem się, że będziesz tak głupi i ślepy – roześmiał się czarnoksiężnik, wbijając w niego chłodne spojrzenie. – Większe dobro? Ależ ja jestem egoistą, mój drogi. Jednak jeśli tak bardzo zależy ci na tej durnej formułce…
Machnął różdżką, a nad głównym wejściem pojawiło się wyryte w murze motto. Dumbledore pokręcił tylko głową, próbując wstać z ziemi. Grindelwald odwrócił się i bez słowa zniknął w odradzającej się twierdzy.
Wyciosane w skale słowa zalśniły złotem, jawnie kpiąc z czarodzieja, który ostatkiem siły wyczarował Patronusa i wysłał do Ministerstwa, informując urzędników o miejscu swojego pobytu.
Twierdza Nurmengardu zamigotała i zniknęła z oczu Albusa, jakby nigdy jej tam nie było. Podobnie na kilka tygodni zniknął razem z nią Gellert Grindelwald.

***

– Panie Ministrze, przybył Patronus. Dumbledore został pokonany, a Grindelwald zapadł się pod ziemię. Ekipa ze Szpitala Świętego Munga została już wysłana. Medyk twierdzi, że Dumbledore wyzdrowieje w ciągu trzech tygodni. Co robimy?
Hector Fawley, pełniący od roku urząd Ministra Magii, uniósł głowę znad zawalonego papierami biurka. Grindelwald dał się mocno we znaki Ministerstwu, a każda akcja aurorów, podczas której próbowali go namierzyć i schwytać, kończyła się fiaskiem. I tysiącami papierów do podpisania. Trzeba wysłać kogoś, kto naprawi szkody, jakie mogła wyrządzić grupa poszukiwawcza. Jeśli komuś się coś stało, należało wypłacić odszkodowanie. Zapanować nad mugolami, którzy mogli zobaczyć zbyt wiele. Na to wszystko były odpowiednie dokumenty. I Hector, jako Minister Magii, musiał wszystkie przejrzeć i podpisać.
Wysyłając Dumbledora na poszukiwania Grindelwalda, miał nadzieję, że czarodziej odniesie sukces. Wszak był uważany za jedyną osobę w kraju, która mogła się równać z czarnoksiężnikiem. A tu takie wieści.
– Wdrażamy plan awaryjny. Mamy jakieś inne wyjście, Sanderze?
Doradca i jednocześnie jego bliski przyjaciel pokręcił głową zrezygnowany. Niepewnie podszedł do biurka, szukając na nim wolnego miejsca. Minister machnął różdżką, a sterty dokumentów przesunęły się odrobinę, aby mogły do nich dołączyć kolejne. Sander odetchnął cicho, pozbywszy się nieprzyjemnego ciężaru i wyprostował się. Pracował na tym stanowisku dopiero pół roku, a już czuł się jak sześćdziesięciolatek.
– Mam wysłać listy? Jesteś pewien? – spytał, bawiąc się nerwowo różdżką.
Hector westchnął, odkładając pióro na bok. Przetarł oczy, przez chwilę wpatrując się w stojącą na szafie figurkę Mikołaja. Święty uśmiechał się do niego, jakby kpiąc z sytuacji, w jakiej się znalazł. Ministrowie Magii nigdy o nic nie prosili.
– Nie mamy wyjścia. Wyślij je i dodaj prośbę o natychmiastową odpowiedź. Musimy działać szybko, a gdy tylko Dumbledore wyzdrowieje, grupa musi wyruszyć.
Sander wypadł z gabinetu, trzaskając głośno drzwiami. Fawley skrzywił się lekko, gdy odpadł z nich rysunek, który namalowała jego młodsza córeczka. Machnął różdżką, a dzieło powróciło na swoje miejsce. Niech mu tylko ktoś spróbuje powiedzieć, że nie pasuje do wystroju wnętrza.
Spojrzał na portret swojego poprzednika. Lorcan McLaird kiwnął aprobująco głową.
Gellert Grindelwald pokonał najlepszego czarodzieja, jakiego posiadała Wielka Brytania. Lecz jak poradzi sobie z grupą najpotężniejszych magów z całego świata? O ile zgodzą się oni w ogóle pomóc.

***

Dwanaście godzin później Hactor Fawley z niezadowoleniem wpatrywał się w leżące przed sobą listy. Jednego brakowało, lecz nie wiedział, kto nie dał odpowiedzi, ponieważ wciąż wzbraniał się z otworzeniem kopert. Od tego zależało wszystko. Albo wszyscy się zgodzili, albo będzie musiał zastosować pewne środki, które sprawią, że zmienią zdanie. A to zajmie sporo czasu, tym bardziej, że ci magowie mieli przeróżne charaktery.
– Otworzę i przeczytam – zdecydował Sander, widząc wahanie przełożonego. Chwycił pierwszy list i otworzył kopertę. Prześledził wzrokiem tekst i na jego twarzy pojawił się pełen ulgi uśmiech.
– Państwo Medrano stawią się u nas najszybciej za tydzień, jak tylko zakończą swoją podróż poślubną.
– Nie dadzą rady wcześniej?
– Jest jeszcze post scriptum…
Hector spojrzał na położony przed nim papier. Róg kartki był poplamiony na jasny róż i minister dałby głowę, że czuje zapach truskawek. W zagięciach zauważył kilka ziarenek piasku.

P.S. Jeśli myśli Pan, Panie Ministrze, że przerwiemy naszą długo wyczekiwaną podróż poślubną z powodu Grindelwalda i pańskiego wezwania, to chyba upadł Pan na głowę.
Z poważaniem (i ciepłymi uściskami ze słonecznej Kuby),
Graciano Medrano

– Następny? – mruknął minister, chowając nieszczęsny list do biurka. Słyszał, że Hiszpan ma dość beztroskie podejście do wszystkiego. Nic się nie stanie, jak przyjedzie z żoną za tydzień. W końcu ekspedycja wcześniej nie wyruszy.
– Pan Tosatti pyta się, jakie ubezpieczenie mu przysługuje i czy ktoś zajmie się jego kotami… Tosatti… Czy to ten stary ślepy dziwak?
– Tak, ale akurat on może być z tego towarzystwa najmniej problematyczny. I świetnie sobie radzi pomimo braku wzroku. Nie wiem, jak go stracił i nie chcę wiedzieć. Odpisz mu, że zajmiemy się jego ubezpieczeniem i pupilami… o ile są to koty domowe, a nie dzikie drapieżniki.
Sander zamrugał zdziwiony, ale postanowił nie komentować. W końcu stary, potężny czarodziej może wszystko, prawda? Więc kto mu zabroni żyć z, dajmy na to, gepardem? Lub pumą – brazylijskie lasy to idealne otoczenie.
– Generał Aratta Rossetti prosi o wyjaśnienie sprawy dowódcy włoskiej armii, bowiem jest generałem i nie może zniknąć w środku batalii na froncie.
– Włoski Minister Magii się tym zajmie. Już do niego napisałem w tej sprawie. – Hector machnął uspokajająco ręką.
Sander otworzył następny list, zbladł i odłożył go na bok. Chwycił następny, rozłożył, a na jego twarz wpłynął rumieniec złości. Podobne reakcje wywołały kolejne dwa listy. Przy ostatnim nie wytrzymał i zgniótł kartkę w ręce.
– Jak on śmie?!
Listy wylądowały przez ministrem, który chwycił pierwszy z brzegu.

 Nowosybirsk, 24.06.1936 r.

Grindelwald nam zagraża? Pierwsze słyszę, aczkolwiek to ciekawe…
 Z poważaniem,
Dimitrij Malkov

Fawley nie spodziewał się wiele po ponurym Rosjaninie, zamieszkującym krańce świata, ale żeby nie słyszeć o atakach Grindelwalda? Był aż tak wycofany, czy po prostu wykazywał się ignorancją? Cokolwiek to było, Malkov nie miał chęci zjawić się w Londynie.
Sięgnął po kolejną kartkę. Zapisana drobnym, kobiecym pismem dawała nadzieję na pozytywną odpowiedź.

 Kuopio, Finlandia, 24.06.1936 r.

Szanowny Panie Ministrze!
Z wielką chęcią i zapałem wezmę udział w powstrzymaniu zagrożenia, jakim jest dla współczesnych Gellert Grindelwald. Przyrzekam, że w to zadanie włożę całe serce i moc, jaką posiadam. Z chęcią przybędę do Londynu w wyznaczonym terminie, aby poznać towarzyszy mej podróży.
Jest jednak mały problem, ale ktoś z taką pozycją i poważaniem, jakie ma Pan, nie będzie się z nim długo trudzić. Miesiąc temu w strasznym wypadku straciłam mego ukochanego. Zaszło nieporozumienie i teraz ja, wdowa po najwspanialszej osobie pod słońcem, muszę opłakiwać męża zza krat więziennych. Oskarżono mnie o morderstwo i chęć zagarnięcia jego majątku, po czym od razu aresztowano. Nie miałam nawet chwili na obronę swoich racji. Osadzono mnie bezpodstawnie w tym szarym i ponurym miejscu, odebrawszy różdżkę. Nie jestem pewna, co zrobiłam, że wrabiają mnie w tak okrutne przestępstwo, ale zwracam się właśnie do Pana z prośbą o pomoc. Niech sprawiedliwość zatriumfuje! Wtedy opuszczę Finlandię i stawię się w Ministerstwie o określonej przez Pana porze.
Pogrążona w żałobie,
Itari Laurila

– Wyciągnijcie ją z tego więzienia. Nie ważne, czy jest winna czy nie. Jeśli zabiła męża, to odkupi swoje grzechy, walcząc z Grindelwaldem. Jeśli zrobi coś podejrzanego względem towarzyszy, Dumbledore natychmiast zainterweniuje. Potrzebujemy ich wszystkich, nie ważne, jakie grzechy mają na sumieniu.
Następny list był krótki, ale treściwy.

Ile na tym zarobię?
Raven Glean

Hector westchnął. Raven był materialistą – o tym wiedział cały świat. Zapatrzony w siebie, arogancki, narcystyczny i odważny podróżnik, który zwiedził cały glob i złamał wiele serc. Ciekawe, ile zer na koncie powinno mu przybyć, aby Irlandczyk był zadowolony?
List od Kei’a Morriego był niezwykle uprzejmy. Japończyk oświadczył, że właśnie warzy nowy eliksir i nie da rady przybyć na czas, bowiem musi doglądać wywaru. Największy mistrz eliksirów, jakiego znał świat, nie potrafił w tym względzie zaufać asystentom. Proponował przesunięcie daty spotkania o miesiąc. To nie było możliwe, bo tyle czasu nie mieli.
Jednak ostatni list… To jego minister obawiał się najbardziej. Jego nadawcą mógł być co prawda Blackthorn, ale Hector nie miał złudzeń. Drogi arkusz papieru, ozdobiony po bokach subtelnym wzorkiem ze srebra. I ten delikatny zapach konwalii, który był ledwo wyczuwalny. Spojrzał niepewnie na treść listu, wiedząc, czego może się spodziewać.

 Rezydencja rodu Vessalius, Queensland, Australia, 24.06.1936 r.

Hectorze,
Pieprz się.
Z poważaniem,
Vincent Vessalius,
spadkobierca majątku rodu Vessalius
 Wielki Książę Queensland
 Najwyższy Mag Terra Australis
 członek Rady Świata Magicznego
 odznaczony Orderem Zwycięstwa
 posiadacz Pierścienia Merlina


– Musimy ich tu wszystkich sprowadzić. Jeśli nie po dobroci, to siłą…
– Vincent cię zabije, jak tylko przekroczysz próg jego domu – przypomniał mu Sander, krzywiąc się na wspomnienie arystokraty.
– Dlatego ty po niego pójdziesz…
Sander zbladł.
– Razem z całym oddziałem uzbrojonych po uszy aurorów – dokończył Minister, widząc przerażenie przyjaciela.
– Ale…
– Gdzie jest odpowiedź od Blackthorna?
– Nic nie przyszło.

***

Wiatr wył ponuro, zrywał liście z drzew, choć był środek lata. Z nieba siąpił deszcz, tworząc wokół mgłę, która pokryła cały cmentarz. Brama cmentarna chwiała się w zawiasach, skrzypiąc przeraźliwie. Mężczyzna w czarnym płaszczu wyprostował się, pozostawiając przed grobowcem palący się znicz i wiązankę białych róż. Stał przez chwilę, wpatrując się ze smutkiem w ścianę budowli, która skrywała ciała jego rodziny.
Naprawdę sobie na to zasłużyli? Jedno przekleństwo, a cała rodzina, cały ród…
Wyciągnął z kieszeni list z Ministerstwa, ponownie wpatrując się w jego treść. Koniec różdżki zabłysnął, a ogień zaczął trawić papier. Rozprostował palce, upuszczając go na ziemię. Po chwili zamienił się w proch.
To była właściwa decyzja. Minister potrzebował najsilniejszych czarodziejów na świecie?
– Wybrał pan niewłaściwą osobę, Ministrze – mruknął pod nosem, opuszczając cmentarz.
Jedynym znakiem jego obecności pozostały kwiaty i palący się znicz, który oświetlił tablicę pamiątkową.

Tu spoczywa rodzina Blackthorn,
Ukochani rodzice, rodzeństwo, dziadkowie i krewni,
Ponieśli śmierć dnia 11.11.1925 r. w skutek straszliwego wypadku.

Sit tibi terra levis

I nie było już nikogo


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam!
Postanowiłam założyć nowego bloga, tym razem związanego ze światem Harry'ego Pottera. Będąc miesiąc temu na Fantastycznych Zwierzętach wpadłam na ten pomysł i wciąż nie dawał mi on spokoju. Założyłam więc kolejnego bloga. 
Rozdziały będą się pojawiać raz w miesiącu (postaram się, aby tak było). Szablon jest tylko tymczasowy, aby poprosić o wykonanie nowego dla mnie, muszę mieć co najmniej trzy rozdziały wstawione. Zakładka Bohaterowie będzie systematycznie uzupełniana ważniejszymi postaciami, jak tylko się pojawią w opowiadaniu.
Zmieniłam daty urodzenia Dumbledora i Grindelwalda, w ogóle nie będę się kierować datami podanymi przez J.K. Rowling. Po prostu jest mi nie ma rękę, aby Grindelwald w chwili swojej porażk był po sześćdziesiątce.  Wmieszam też pewne wątki fantastycznie, które nie występują w książkach Rowling. 
Prolog sprawdzałam dwa razy, ale pewnie i tak znajdują się tam literówki. Jeśli ktoś jakąś zauważy - proszę mi o tym napisać, będę wdzięczna :D A swoją opinię wyraźcie w komentarzach, bo jestem naprawdę ciekawa, co o tym sądzicie. Możecie mnie ochrzaniać, chwalić - wyszystko jedno, choc nie ukrywam, do drugie bardziej cieszy.
Pozdrawiam,
Mentrix
Nomida zaczarowane-szablony